Poprzedni wpis optymizmem nie tryskał i ten także nie będzie.
Mela ma się świetnie, moje macierzyństwo również powoli raczkuje sobie do przodu.
Meśka w dzień jest dzieckiem umiarkowanie grzecznym a w nocy śpi jak królewna - od 19:30 do mniej więcej 6-7 rano (po karmieniu zasypia znowu i śpi średnio do 10 także alleluja..). Nie, nie wybudzam Jej na jedzenie. Nie, nie zmieniam jej papmersiaków w nocy. Waga idzie w górę a pupka różowa jak świnka Peppa.
Staram się ogarniać dom (co jest niejako nowością, bo dotychczas życie spędzałam raczej w pracy) a i życie towarzyskie ma się świetnie, bo narodziły się nowe znajomości a w wielkim mieście jest co robić, będąc młodą mamą, oj jest.
Co więc jest kolejną, poza mijającym powoli labor bluesem, rysą na szkle?
Zaczynają mnie nękać demony przeszłości.
Jakiś czas temu na Waszych blogach zauważyłam, że w trakcie ciąży niektóre z Was nękane były jakimiś swoimi problemami z czasów dzieciństwa: najczęściej były to relacje z kimś bliskim. Akurat w ciąży temat wypływał i wracały stare smrody.
Moje powróciły dopiero po urodzeniu dziecka.
A na imię im:
niezależność i
zaufanie.
Jako, że z góry wiem, że krótki post jak zwykle mi nie wyjdzie, to może zacznę od początku.
Pochodzę z typowej góralskiej, chłopskiej rodziny, gdzie kobiety miały jasno określone role i z którymi nikt nie dyskutował:
usługiwać.
Od dziecka obserwowałam jak kobiety z dwóch pokoleń zasuwały zarówno w domu jak i zawodowo. Zupełnie nie wiem skąd to się wzięło, że w wieku lat bodajże pięciu złożyłam śluby panieńskie, że ja nigdy nie będę usługiwać żadnemu mężczyźnie i niech sobie, na Miły Bóg, sam zrobi tą pieprzoną herbatę i wypierze brudne gacie. To, że ktoś ma penisa nie zmienia przecież faktu, że ma również dwie górne kończyny- lewą i prawą - i umie ich używać.
Lat mam trzydzieści i prawie jeden i wiele się u mnie w tej kwestii nie zmieniło.
Ogromną lekcją równouprawnienia, mocno bolesną, była historia moich rodziców - a raczej - mojej Mamy.
Mama zawsze bardzo kochała ojca, w drugą stronę tak to nie działało.
Całe życie, odkąd pamiętam, ojciec zdradzał mamę i robił to zupełnie na "bezczela". Patrzyłam na to od kiedy tylko zaczęłam jako dziecko rozumieć relacje damsko-męskie. Patrzyłam i słuchałam, jak mama wieczorami płacze w poduszkę. Najgorsze uczucie świata. Patrzyłam jak ją upokarzał- i w domu i publicznie, przy ludziach. Jak niszczył tą delikatną i nieco egzaltowaną kobietę, która tak bardzo go kochała. Kiedy dorastałam, zaczął niszczyć i mnie, bo za bardzo Ją przypominałam.
Kiedy parkował samochód przed domem, Mama dosłownie potykała się o własne nogi, żeby zdążyć zaserwować mu ciepły, domowy obiad, zanim jeszcze przekroczy próg.
Pamiętam, jak Mama niemal zawsze przed snem, zanim położyła się do łóżka, nakładała na twarz świeży makijaż - malowała kreski, rzęsy, róż. Wtedy tego nie rozumiałam.
Nigdy "nie miał pieniędzy", ale używał najdroższych perfum. Podczas kiedy mama chodziła w jednych butach piąty rok. W kieszeniach jego drogiej marynarki można było znaleźć paragony za drogie, damskie perfumy i biżuterię, ale tak się składa, że do mamy one nigdy nie trafiły.
Mama twierdzi, że nigdy Jej nie uderzył, ale pamiętam co najmniej jedną sytuację, która nie pozostawia wiele do domysłu.
W głowie mam dziwne strzępki wspomnień z wczesnego dzieciństwa w temacie dziwnych sytuacji na linii ojciec vs ja-dziewczynka, wspomnień, które mam wrażenie, że moja głowa gdzieś pochowała, a ja wiem, że one tam są... ale to za ciężki kaliber na tego bloga i nawet nie chcę ruszać tego gówna, póki nie śmierdzi.
Nienawidziłam go.
Kiedy miałam 15 lat był już tak bezczelny, że do domu przychodził jedynie po świeże koszule i się ogolić. Podczas jednej z wypraw na basen, "przez przypadek" spotkaliśmy jego "koleżankę" z pracy, którą nam przedstawił. Od razu się domyśliłam, co jest cięte.
Czemu dorośli myślą, że dzieci są takie niekumate?
W tamtym czasie budziłam się w środku nocy i jeśli akurat był w domu to poważnie rozważałam zabicie go nożem kuchennym. Nie, to nie jest żart.
Pamiętam sytuację, jak stoję w kuchni z nożem do patroszenia ryb w ręce (był wędkarzem) i pomyślałam: "jeśli on tu teraz wejdzie - zabiję go".
Któregoś dnia, kiedy bawiłam się z bratem w ogrodzie podjechał pod dom swoim dość drogim srebrnym samochodem. Wiedziałam po co przyjechał. Starałam się czymś zająć mojego młodszego braciszka i modliłam się, żeby on z tego nic nie rozumiał.
Spakował torbę i po prostu wyszedł, mijając nas. Zostawił nas w ogrodzie bez słowa. Nawet nie spojrzał. Taki tchórz.
"Przyjemność" wytłumaczenia 15to letniej córce i 8mio letniemu synowi, że tatuś już z nami nie mieszka, zostawił mamie.
Zostawił nas dla tej pindy z basenu.
Mama została z dwójką dość małych dzieci, bez pracy, z kredytem hipotecznym na dom, zjebaną psychiką i upokorzeniem.
Nie płacił ani alimentów ani rat kredytu.
Ale za to adoptował jej dzieci.
Znikąd pomocy.
Mama musiała wyjechać na rok za granicę (USA) do ciężkiej pracy, żeby mieć z czego spłacić chociaż część kredytu.
My zostaliśmy z babcią i traumą a on jeszcze straszył sądem, że jak matka śmiała zostawić swoje dzieci.
Cudem nie popełniłam samobójstwa i nie wpadłam w narkotyki.
Wtedy poznałam mojego S. (który jest absolutnym przeciwieństwem mojego ojca) - myślę, że Bóg się nade mną zlitował i mi Go zesłał.
Teraz, kiedy sama jestem mamą, nie umiem sobie wyobrazić niewyobrażalnego cierpienia matki, która na rok MUSI zostawić swoje dzieci na innym kontynencie po takich przeżyciach. To był najstraszniejszy rok mojego życia i Jej zapewne też.
Codziennie na lekcjach w LO pisałam do Niej listy, bo z telefonami było różnie a Skype jeszcze wtedy nie istniał.
Kolejne co najmniej 7 lat żyłam napędzana dziką energią nienawiści.
Właściwie to jej chyba zawdzięczam większość tego, co osiągnęłam, ale to jest bardzo niszcząca siła. Szłam przez życie jak burza z hasłem "ja wam jeszcze wszystkim pokaże".
Modliłam się do Boga na kolanach, żeby go los pokarał, szlag trafił i piekło pochłonęło.
I wymodliłam oczywiście.
Mama wróciła z USA, jakoś wyszliśmy na prostą.
Chodziłam na terapię.
Ta dzielna kobieta wychowała dwójkę dzieci, które wyszły na przyzwoitych ludzi, wykształciła, spłaciła ten jebany kredyt (dopiero kilka lat temu) i jakoś ogarnęła tą kuwetę.
Ale do dziś dzień jest samotna. Znerwicowana. Z traumą, jaką zafundował Jej "tatuś".
Jej wiara w siebie jest nie do odbudowania. Rany - nie do zagojenia. Nie wyszła z tego cało.
Można śmiało powiedzieć, że zniszczył Jej życie.
I tak wyrosłam w przeświadczeniu, że mój ojciec, nie to że nie kocha... on nienawidzi mojej Mamy a małżeństwo jest czymś strasznym.
Niestety, Ojciec wypalił swoje piętno również i na mnie.
W dorastającej kobiecie wykiełkowały dwie obsesje: zazdrości i niezależności.
S. mógłby wiele powiedzieć szczególnie o tej pierwszej.
Od samego początku miał jasno ustalone zasady: ja i tylko ja i zero kompromisu. Wszystko było dla mnie czarne albo białe. Nie było szarości. Kiedyś, długie lata temu, zobaczyłam jak czyta CKM'a - zamknęłam się w łazience i pocięłam nożyczkami, oczywiście tak, żeby zobaczył.
Kiedy po kolejnych latach odkryłam, że pornografia to coś, co jednak nie jest mu obce, spakowałam walizkę i wyjechałam na 4 miesiące do Anglii a Jemu kazałam czekać na moją decyzję.
Do dziś lubię zerknąć w Jego telefon czy inne prywatne kanały komunikacji. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Drugi demon zaskoczył mnie w najmniej oczekiwanym momencie, czyli... teraz.
Teraz, kiedy zostałam matką.
Kiedy odpowiedzialna jestem już nie tylko za siebie ale i za Nią. Za jednostkę, jaką jest rodzina.
Teraz ja jestem na miejscu mojej mamy.
Teraz, kiedy bardzo realnie myślimy o kolejnym dziecku, nie wykluczone, że już za rok.
Teraz, kiedy moja praca, moja kariera jednak ucierpiały jakoś tam na macierzyństwie.
A jeśli zdecyduję się na kolejne dziecko niemal rok po roku, to już beretka.
A dzieci najchętniej miała bym troje.
Jak mam zaufać?
Łatwo prawi się o niezależności i emancypacji, będąc niespełna trzydziestoletnią siksą z dobrą pracą, perspektywami i szklaneczką mohito w wykremowanej dłoni. Kiedy odpowiedzialna jesteś jedynie za siebie.
Na ten moment, jeśli mogę dać się ponieść fantazji:
chciałabym to drugie dziecko jak najszybciej, trzecie w jakiejś tam perspektywie,
domek na przedmieściach, chciałabym kilka lat poświęcić na wychowanie dzieci, na cieszenie się domowym życiem (nie podejrzewała bym..) a potem kiedyś znowu rzucić się w wir roboty.
I te marzenia, które mnie zaskoczyły, spadły na mnie jak grom z jasnego nieba, po prostu wpędzają mnie w dziką panikę.
Panicznie boje się zaufać, panicznie boję się utraty niezależności, panicznie boję się nieprzewidywalności życia.
Kilka lat temu byłam u wróżki.
Nie róbcie tego. To jest zabawa z zapałkami.
Powiedziała mi, że koło 40tki będę miała drugiego męża.
Kurwa, nie chcę żadnego drugiego męża.
Nie potrzebuję. Dziękuję, postoje.
Wczoraj rano obudziłam się ze ściśniętym z przerażenia gardłem.
Śniło mi się, że najpierw rozmawiałam z szefem, będąc w pidżamie a potem pakowałam swoje rzeczy z firmowego biurka w pracy do kartonowego pudła.
Wtedy podszedł S. i powiedział z takim rozmaślonym wzrokiem, że spotkał kogoś i się zakochał i odchodzi. I zmienił nazwisko, żeby nie mieć ze mną nic wspólnego. I że będzie mi płacił 2 tysiące złotych alimentów... rocznie.
Ona była spokojną brunetką a ja czułam, widziałam w Jego rozmarzonych oczach, że przepadło. Bezsilność. Nic się nie da zrobić.
Kocham Go.
Nigdy nie dał mi powodów do zazdrości.
W życiu nie obejrzał się za inną idąc ze mną ulicą.
Ale czy ja umiem zaufać aż tak?
Do tej pory byliśmy parą gówniarzy bawiących się w dom.
Miałam poczucie, że w każdym momencie mogę pozbierać zabawki i wrócić skąd przyszłam.
Ale dzieci, to już zupełnie inna bajka...
To był trudny wpis.
Drugi najtrudniejszy w historii tego bloga, zaraz po wpisie z informacją o nieudanej pierwszej próbie IVF.
PS. Ojciec został zdradzony i porzucony przez pindę z basenu. Jako, że po latach to ona była głównym żywicielem rodziny, po rozwodzie został skazany na emigrację do UK, gdzie nie rozbija się już dość drogim, srebrnym samochodem i pracuje w magazynie. Został sam jak palec. Jedyne co mu zostało to obejrzeć sobie wnuczkę na Skype. Co ciekawe: teraz musi płacić alimenty na tamte adoptowane dzieci :) bo adopcji nie da się ot tak odkręcić.
I nie może mieć tego poczucia dumy, jakie ma moja Mama, która dokonała niemożliwego i wychowała dwoje skrzywdzonych dzieci na porządnych ludzi, którzy kochają Ją i siebie wzajemnie nad życie.